Elena Ferrante

A gdybym Ci powiedziała, że tereny śródziemnomorskie to nie tylko to palące słońce, w południe obracające wszystko w popiół? Świerszcze krzyczące wieczorem tak głośno, że nawet Ella Fitzgerald nie mogła dać im rady? Nie tylko ruiny małych zamków na wzgórzach z wbitą obok tabliczką « właśnie podziwiasz jeden z najpiękniejszych widoków świata ». Gorąca przestrzeń. Morze. Wspaniałe. Szmaragdowe. Gładkie. Odgrywające komedię grzecznej dziewczynki, w przeciwieństwie do swojej bałtyckiej siostry z północy. Warzące otoczaki. Zapach krabów. Rozmaryn. Melon z mozzarellą na śniadanie. Skały schowane pod dziwnie brązowym piaskiem, zdradliwie raniące Ci stopy. Połyskująca cienką warstwą kremu po opalaniu skóra, jego srebrzyste mikro- cząsteczki wszędzie na plastikowych krzesłach. Nie tylko. Olbrzymie lody truskawkowe; zalewają Ci rękę i buty swym upojeniem, zanim zdążysz skończyć ostatnie okruszki waniliowego rożka. Słyszę jeszcze chrupanie. Mały Disneyland: przerażające atrakcje, które gwałtownie wyrzucają w górę dwie osoby naraz. Ziemia najpierw się oddala, później kręci jak świder i kołysze z prędkością światła, pozwalając Ci zobaczyć z lotu ptaka fantasmagorię afrykańskich wybrzeży. Szarobiałe mewy na niebieskim tle. Frytki na plaży. Raczej suche, trzeba je więc dobrze namoczyć w mięsnym sosie wątpliwej świeżości. Wezuwiusz. Dom z XVIII wieku z freskami i kolumnami, wynajęty, bo oferował spokój i nieprzeciętne piękno. Jaszczurki w ogrodzie, całkowicie niewinne. Nocne burze.  Przygotowywały z niszczycielską siłą grzmiący atak: kumulowały, wirowały, kotłowały czarne, ciężkie chmury, wybuchały następnie ekstremalnymi detonacjami, rozbijając lampę na piętrze na tysiąc części. Około północy nie mieliśmy już prądu. Na dole wybuchło gniazdko, rozrzucając we wszystkie strony kawałki ściany. Pieniste, słone fale deszczu. Luksusowa, zawsze świetlista Nicea, imprezowa Platja d’Aro, wstydliwa Santa Maria di Castellabate. Nie tylko to. Neapol, widoczny z daleka…

Miałam genialną przyjaciółkę, której życie potoczyło się nie do końca tak, jak je przewidziała. Niezależną, utalentowaną. Trzeba bić chłopców na podwórku. Trzeba popychać tumanów z komunistycznej milicji w czasie protestów w Warszawie. Walić mocno między oczy, pluć bluźnierstwami i rzucać kamieniami, inaczej to oni rozwalą Ci łeb. Nauczyła się. Trzeba, żebyś broniła swojej młodszej, słabszej siostry, tak, czy siak, to ona będzie studiować chemię. Zrozumiała. Przestań się rozczytywać w całej bibliotece z naprzeciwka, po cholerę? Przestań wymyślać historie, liczy się tylko to, co widzisz. Wrażliwość nie popłaca, stajemy się silni, połykając łzy. Na wakacjach wujek kazał jej skręcić w prawo na rozwidleniu szlaku. Miała 5 lat. – A ja chcę pójść w lewo!- powiedziała. – Zrobisz to, co Ci mówię, albo nic.- Kopniaki. Bolesne, bo wujek nosił ciężkie buty. Przestań wierzyć w siebie. Uciekła. Pewnego dnia rzeczywistość stała się w końcu trochę łaskawsza. Siedząc w łóżku z powodu wrednej grypy, wyjęła pióro, by nakreślić swe pierwsze, pomysłowe opowiadanie. Nadeszły postaci fantastyczne, ale ze sporą dozą realizmu, groteskowe w swoim dramacie. Fioletowa wróżka, której nagle przestała działać różdżka i jej wszechświat upadł. Pies- robot, który śmiejąc się, za każdym razem coraz bardziej rozładowywał swoją baterię. Wyraźna, drobiazgowa linia wytyczająca ich biografię pomiędzy banalną codziennością i omal nie kwantową dyslokacją otoczenia. Realizm magiczny. Wszystko było sztuką w jej wewnętrznym świecie. I zauważyła to ciocia Karolcia, zapisując ją do literackiego kółka w sąsiednim mieście. Eksplozja wolności, pierwsze dłuższe formy. Czas uniwersytetu w Poznaniu z piątką na dyplomie z filologii. Zbiór nowel, pierwsze nagrody literackie, a przede wszystkim ta zza żelaznej kurtyny: puchar we włoskim konkursie dla młodzieży. Pierwsza powieść przetłumaczona na 3 języki… Trzeba, żebyś wyszła za mąż. Znalazła sobie normalnego faceta ze stałą robotą, takiego, żeby nie myślał o głupotach. Trzeba, żebyś miała dzieci. Znalazła. Niezrównoważonego chemika, który spalił zapalniczką jej ostatnie rękopisy poetyckie i wypuścił jej ukochanego chomika na klatkę schodową, tak na początek. 3 katastrofalne lata, tak podsumowane przez sędzinę na rozprawie rozwodowej: – Widzę, że przez cały ten czas bała się Pani o życie, swoje i synów- Przyznała. Wydawnictwo założone w ramach samozatrudnienia było próbą złotego odbicia. Jako jedna z pierwszych w mieście kupiła komputer. Jej własne książki towarzyszyły tym napisanym przez klientów na coraz ważniejszych targach literackich. Warszawa, Poznań, Frankfurt, Paryż… Prasa opublikowała kilka chwalebnych artykułów. W chwili, gdy prestiżowy kwartalnik literacki proponował jej współpracę, nagle odezwał się dawny kolega. Jesteś zdolna. Jesteś już trochę znana. Mam pełno projektów w zanadrzu, cały tętnię życiem. Ja pomogę Tobie, Ty pomożesz mnie. Trzeba stworzyć spółkę. Na początku wszystko szło dobrze, ufała mu, pomyślała o przerzuceniu części obowiązków. Później, pewnego razu zapomniał zatwierdzić jej kandydaturę na ważny konkurs. Zadzwonili do niej znajomi z pracy -nie wiedziałaś?? Używa nas, żeby rozkręcić swoją karierę pisarską!- Innym razem obraził pisarzy, jej partnerów biznesowych i krzycząc, zamknął ją od zewnątrz w biurze. Trzeba, żebyś nauczyła się doceniać swoich dobroczyńców, zdziro! Bankructwo ogłoszono dość szybko, wszystkie oszczędności stracone. Poradzono jej wytoczenie procesu z powodu niebezpiecznej, uporczywej zazdrości. Odpuściła, widzisz. Czy można wiecznie bić o wodę skrzydłami, nie tracąc przy tym konturów, jak ranny ptak? Od tego momentu pisała prawie codziennie, ale do szuflady. Naprzemienność beznadziei, wyparcia samej siebie, gorszych okresów i raz jeszcze, nowej motywacji. Wewnętrzny głos powraca: trzeba, żebyś przestała wierzyć w siebie. Znów kilka entuzjastycznych wzlotów, kilka inicjatyw literackich. Zacznę od zera. Złamana na dwie części, pół na pół. -Taka Lila Cerullo, tylko, że naprawdę- powiesz później.

Saga neapolitańska Eleny Ferrante jest uniwersalnym, okrutnym dziennikiem naszych nieszczęść. Każdy czytelnik liczący na choćby trochę psychicznego odpoczynku posypanego pochwałami idyllicznej Italii absolutnie nie znajdzie tu swego szczęścia. Żadnej powierzchownej lekkości, żadnych romantycznych wspomnień. Na miejscu kafeterii zarządzanych przez eleganckich przystojniaków, rozkiełznana przemoc mężczyzn, nierówności, niewidzialna ręka mafii. Dzielnica: parabola katastrofy, popsuta, ale lepka jak gruba pajęczyna. Zamiast malowniczych scen, kaskad łososiowych budynków opadających w stronę plaży, powojenny faszyzm, komunizm i anarchizm. Błędne koło cierpienia przekazywanego z pokolenia na pokolenie, perwersyjne trąby powietrzne europejskiej polityki. Dyskryminacja nierozerwalnie złączona z biedą. Zniewolenie, nadużycia korupcji miejskiej, czy narodowej, upodleni żebracy. Feminizm, pokazany tu jako noworodek chwiejący się na słabych nogach niczym źrebak w dniu swego przyjścia na świat. Szukałeś dobrej lektury na wakacje, trampoliny do beztroski? Czystej, delikatnie kiczowatej przyjemności? Błąd. Zapomnij o łatwych publikacjach, o posłańcach pokoju w białych szatach. Wręcz przeciwnie, będziesz jadł  aż do wymiotów tysiące gorzkich stron, właściwie nie będąc w stanie się zatrzymać, ta opowieść wyżłobi Ci umysł niewyrażalnym, a przede wszystkim niemożliwym do zapomnienia bólem. – Boli mnie głowa. Boleśnie odnajduję się wśród tych wszystkich postaci, mylę Gigliolę z Marisą, Antonio z Pasquale, gubię wątek, nie wiem już, co się dzieje, to nie do wytrzymania!- mówi mi znajoma inżynier, stawiając tym samym dokładnie ten sam zarzut, co « w tej muzyce jest zbyt dużo nut » w odniesieniu do Mozarta w słynnym cytacie z « Amadeusza » Miloša Formana. A jednak jest w tej historii dokładnie tyle nut, ile potrzeba. Trafne przedstawienie całej subtelności, całego, nieskończonego stopnia komplikacji relacji międzyludzkich i wpisanie ich zarazem w kipiący kadr historycznych przełomów wymaga twórczego bogactwa. Trzeba wytrzymać. Próbujesz pozostać nieugięty wraz z otwarciem każdego kolejnego tomu, wszelako wiele ścieżek okazuje się stopniowo fałszywych; upadają totemy pewności. Ścieżka miłości nieubłaganie się oddala nawet razem z Enzo, rodzynkiem w cieście pośród rozczarowań. Pieniądze, jako że nie nawróciły na dobrą drogę ani braci Solara, ani Stefano, wypaczyły za to kilku innych. Idziesz dalej, strona po stronie, wzdychasz i wydaje Ci się czasem, że ten hurraoptymizm, to ciągłe « u mnie wszystko dobrze », które wymieniamy na codzień z przyjaciółmi w roku 2020, stało się największym kłamstwem naszej epoki. Wracasz do Ferrante, do jej niedotrzymanych obietnic. Relacja matka- córka i siostra- siostra, która wybija się wielokrotnie na pierwszy plan jako, niespodzianka!, łańcuch lęków i upokorzeń. Macierzyństwo, wyrzekające się od czasu do czasu swoich przymiotów arkadyjskiego rozkwitu, by wrednie zagrozić kobiecej karierze, dobremu samopoczuciu i intelektualnemu autorytetowi. Chybione macierzyństwo. Dwa małżeństwa opisane jako więzienia, mniej lub bardziej ponure. Myśl postępowa, potępiona ukradkiem lub poprzez otwarte, prymitywne zaprzeczenie. Seksualne wyzwolenie ukarane w sposób szczególnie okrutny, odbierające głos i godność Alfonso, lokalnemu królowi estetycznej wrażliwości. Wiedza, obycie z nowymi technologiami, księgarnie wypełnione kulturą; wielu gardzi nimi, kiedy pochodzą od kobiety uczonej. Pojawia się w końcu porażka najsmutniejsza: częściowo zerwana umowa z edukacją. Jest oczywiście Nino. Ale nie tylko. Jest przemyślna Elena Greco. Ta, która ucieka. Pokładałeś w niej nadzieje. To ona miała uosobić wyzwolenie przez sztukę. Wszystko zmienić poprzez swoją literaturę, swój społeczny awans, wysiłki nadludzkiej samodyscypliny. Ona właśnie powinna była krzyczeć w przeciwwadze, prosto w twarz Lili -widzisz, koniec końców udało mi się!! Przezwyciężyłam wszystkie Twoje nieszczęścia, wszystkie!, nawet Tinę. Teraz przychodzę Cię uratować. Zmiażdżyłam nasze własne kataklizmy i jestem szczęśliwa. Dzięki mojemu szczęściu odnajdziesz swoje własne.- Rozczarowanie. Nic z tego, dziecko zostało bezpowrotnie stracone. Jesteśmy przeklęci, bo korzenie spustoszeń wgryzły się zbyt głęboko i powracamy do źródeł, koniec z naiwnością. Historyczne trzęsienie ziemi z 23 listopada 1980, które zabiło 2735 osób i pozostawiło bez dachu nad głową 300 000 wydarzyło się w tomie czwartym zwyczajnie i brutalnie jak alegoryczne zejście do Tartaru, « przeniknęło aż do naszych kości »*. Zaraz, zaraz, czekaj, coś zostało, nie wszystko upadło, nie rozbiło się na trzy miliardy brzęczących kawałków. Ostatecznie, braterstwu Dzielnicy udaje się przecież przeskoczyć dystans klas społecznych, przynajmniej czasami. Pomimo zdrad, intryg i przeróżnych sprzeniewierzeń do końca zachowuje ono ślad absolutnego przywiązania, trwałego wzajemnego szacunku. To jednak przyjaźń Cerullo- Greco zbudowana wokół fascynacji, najgłębszej możliwej introspekcji jawi się jako jedyny ratunek. Przyjaźń szczera, przyjaźń trudna, cierpka, czy destrukcyjna, zawsze szara, nie czarna i nie biała. Klejnot na pustyni. Trzymająca się często wyłącznie na rachitycznej, wpół obecnej nitce, o której wiemy, że nigdy się nie zerwie. W ostatnim zdaniu ostatniej części, Elena deklaruje: « W przeciwieństwie do opowiadań, prawdziwe życie, gdy mamy je już za sobą, zmierza nie w stronę przejrzystości, ale w stronę ciemności. Powiedziałam sobie: Teraz, kiedy Lila tak wyraźnie się objawiła, muszę zacisnąć zęby i przestać ją widywać »*. Bezczelna prowokacja ! Odniesienie sukcesu we wcielaniu tego projektu w życie wydaje się tak samo mało prawdopodobne jak widok Elona Muska ogłaszającego w telewizji, że od jutra nie będzie już więcej myślał o gwiazdach. Doskonale wiesz, że przyjaźń nie uczyni Cię niezłomnie rozradowanym. Aczkolwiek, dzięki niej uda Ci się być może odnaleźć swojego chomika.

  • Cytaty w moim tłumaczeniu pochodzą z francuskiego wydania Folio « Historia zaginionej dziewczynki » (tom 4). Oto polskie tytuły pozostałych trzech części serii: « Genialna przyjaciółka » (tom 1), « Historia nowego nazwiska » (tom 2), « Historia ucieczki » (tom 3).      

____________________________________

Et si je te disais que la Méditerranée c’est pas uniquement ce soleil brûlant, transformant tout en cendres à midi? Les cigales criant tellement fort le soir que même Ella Fitzgerald n’y pouvait rien? Pas que les ruines de petits châteaux sur les collines avec une pancarte plantée à côté « vous êtes en train d’admirer l’une des plus belles vues au monde ». L’espace chaud. La mer. Splendide. Emeraude. Lisse. Jouant la comédie d’une fille sage, contrairement à sa soeur Baltique du nord. Les galets bouillants. L’odeur des crabes. Le romarin. Du melon à la mozzarella au petit- déjeuner. Les rochers cachés sous le sable marron étrange te blessant spécieusement les pieds. La peau scintillante d’une fine couche de crème après- bronzage, ses micro- particules argentées partout sur les chaises en plastique. Pas seulement. Les glaces énormes à la fraise; elles t’inondent la main et chaussures de leur ivresse avant que tu n’aies le temps de finir les dernières miettes de cornet vanillé. J’entends encore le bruit croquant. Un micro- Disneyland: des attractions terrifiantes propulsant en l’air deux personnes à la fois. Le sol s’éloigne d’abord puis vrille et vacille à une vitesse lumière en te laissant voir la fantasmagorie des côtes africaines à vol d’oiseau. Les mouettes gris- blanc sur fond bleu. Des frites à la plage. Plutôt sèches et qu’il faut donc bien mouiller dans une sauce de viande douteuse. Vésuve. Une maison avec fresques et colonnes du XVIIIème, louée pour son offre du calme et de la beauté hors du commun. Des lézards dans le jardin, totalement innocents. Des orages la nuit. D’une force dévastatrice, ils préparaient l’attaque tonitruante: cumulaient, virevoltaient, tourbillonnaient de lourds nuages noirs, éclataient ensuite par détonations extrêmes, en brisant une lampe à l’étage en mille morceaux. Vers minuit, on avait plus de courant. Une prise en bas explosa, en éparpillant partout des fragments de mur. Des vagues de pluie mousseuses, salées. Nice luxueuse, toujours ensoleillée, Platja d’Aro qui fait la fête, Santa Maria di Castellabate pudique. C’est pas ça uniquement. La ville de Naples, vue au loin…

J’avais une amie prodigieuse dont la vie se déroula pas complètement comme elle l’avait prévue. Indépendante, talentueuse. Faut battre les garçons dans la cour. Faut pousser les abrutis de la milice communiste lors des manifestations à Varsovie. Frapper fort entre les yeux, cracher des blasphèmes et lancer des pierres, autrement, c’est eux qui te passent à tabac. Elle apprit. Faut que tu défendes ta petite soeur plus faible, de toute façon c’est elle qui fera des études de chimie. Elle comprit. Arrête de lire toute la bibliothèque d’en face, ça sert à quoi? Arrête d’imaginer des histoires, il n’y a que ce que tu vois qui compte. La sensibilité ne paie pas, on devient fort en avalant les larmes. En vacances, son oncle lui ordonna de tourner à droite sur une fourche du sentier de montagne. Elle avait 5 ans. – Et moi, je veux aller à gauche! – elle dit. – Tu feras ce que je te dis ou rien.- Des coups de pieds, douloureux car l’oncle portait de grosses chaussures. Arrête de croire en toi. Elle fuit. Un jour, la réalité fut enfin un peu plus favorable. Alitée pour cause de grippe méchante, elle sortit un stylo pour tracer son premier récit inventif. Suivirent des personnages fantastiques mais réalistes, grotesques dans leur douleur. Une fée violette dont la baguette bloqua d’un coup et son univers s’écroula. Un chien robotique qui épuisait à chaque fois un peu plus sa propre batterie, en riant. Une ligne claire, pointilleuse traçant leur biographie entre le quotidien banal et la dislocation de l’environnement presque quantique. Le réalisme magique. Tout était art dans son monde intérieur. Et tante Karolcia le remarqua en l’inscrivant au cercle littéraire de la ville d’à côté. L’explosion de liberté, les premières formes plus longues. Vint l’université à Poznań avec une note 5/5 sur le diplôme de philologie. Un recueil d’histoires courtes, les premiers prix littéraires et surtout celui de derrière le rideau de fer: la coupe de la jeunesse italienne. Le premier roman traduit en 3 langues… Faut te marier. Te trouver un type normal avec un boulot stable et qui pense pas aux bêtises. Faut t’avoir des enfants. Elle trouva. Un chimiste déséquilibré qui brûla ses derniers manuscrits poétiques à l’aide d’un briquet et libéra son hamster adoré dans la cage d’escalier, pour débuter. 3 ans de drame résumés par la juge à l’audience de divorce: -je vois Madame que pendant tout ce temps, vous craigniez pour votre vie et pour celle de vos fils- Elle acquiesça. La maison d’édition fondée en auto- entrepreneuriat fut une tentative de rebondissement doré. Elle était l’une des premières dans la ville à acheter un ordinateur. Ses propres livres accompagnaient ceux de ses clients aux salons de plus en plus importants. Varsovie, Poznań, Francfort, Paris… Quelques louanges parurent dans la presse. Au moment où un trimestriel littéraire prestigieux lui proposait une collab, un ancien collègue réapparut brusquement. T’es douée. T’es déjà un peu connue. J’ai plein de projets, suis en pleine effervescence. Je t’aiderai, tu m’aideras. Faut qu’on s’associe. Au début tout se passait bien, elle lui faisait confiance, pensa à déléguer. Puis, une fois il oublia de valider son dossier pour un concours majeur. Ses contacts à elle l’appelèrent -tu savais pas?? il nous utilise dans le but d’entamer sa carrière d’écrivain!- Une autre fois, il insulta ses partenaires- écrivains et l’enferma de l’extérieur au bureau, en criant. Faut que t’apprennes à apprécier tes bienfaiteurs, salope! La faillite fut déclarée assez rapidement, toutes les économies perdues. On lui conseilla d’intenter un procès pour jalousie dangereuse et persistante. Elle lâcha, tu vois. Peut- on battre éternellement l’eau avec ses ailes mais sans se délimiter, comme un oiseau blessé? Désormais, elle écrivit quasiment tous les jours mais pour le fond de tiroir. Une alternance de désespoir, de déni de soi, des bas et encore, de motivation nouvelle. Une voix interne qui revient, faut que t’arrêtes de croire en toi. A nouveau, quelques hauts enthousiasmés, quelques initiatives littéraires. Je recommencerai à zéro. Brisée en deux, moitié, moitié. Une Lila Cerullo mais en vrai, tu diras plus tard. 

La saga napolitaine d’Elena Ferrante est un journal universel, cruel de nos misères. Tout lecteur comptant sur ne serait ce qu’un peu de repos mental saupoudré d’éloges d’une Italie idyllique n’y trouvera absolument pas son bonheur. Point de légèreté superficielle, point de souvenirs romantiques. A la place de caffeterias gérés par de beaux gosses galants, la violence débridée des hommes, les inégalités, l’invisible main de la mafia. Le Quartier, une parabole du désastre, détraqué mais collant comme une épaisse toile d’araignée. A défaut de scènes pittoresques, de cascades de bâtiments rose saumon descendant vers la plage, le fascisme, le communisme et l’anarchisme d’après- guerre. Le cercle vicieux de la souffrance transmise d’une génération à l’autre, les tourbillons pervers de la politique européenne. La discrimination inséparablement connectée à la pauvreté. L’asservissement, les abus de la corruption urbaine ou nationale, les mendiants avilis. Le féminisme, dessiné ici en tant que nouveau- né vacillant sur ses jambes faibles, tel un poulain le jour de sa venue au monde. Tu cherchais une bonne lecture de vacances, un tremplin vers le l’insouciance? La pureté du plaisir doucement kitsch? Erreur. Oublie les publications faciles, les messagers de la paix en robe blanche. Tu mangeras au contraire jusqu’au vomissement des milliers de pages amères sans vraiment pouvoir t’arrêter, ce récit te creusera l’esprit d’une douleur inexprimable et surtout impossible à oublier. – J’ai mal à la tête. J’ai du mal à m’y retrouver avec tous ces personnages, je confonds Gigliola avec Marisa, Antonio avec Pasquale, je perds la trame, sais plus ce qui se passe, c’est juste l’enfer!- me dit quelqu’un, en faisant un reproche exactement pareil que le « il y a trop de notes dans cette musique » en référence à Mozart, dans la fameuse citation d’ « Amadeus » de Milos Forman. Pourtant, il y a autant de notes qu’il faut dans cette histoire. Démontrer avec justesse toute la subtilité, le niveau de complication infini des relations humaines, en les inscrivant à la fois dans un cadre bouillonnant des tournants historiques nécessite une richesse créative. Faut s’accrocher. Tu essaies de garder l’assurance avec chaque nouveau volume qui s’ouvre, toutefois, de nombreuses pistes s’avèrent fausses au fur et à mesure; tombent les totems de la certitude. La piste de l’amour qui s’éloigne inexorablement, même avec Enzo, le merle blanc parmi les déceptions. Celle de l’argent car il n’a pas remis sur le droit chemin ni les frères Solara ni Stefano, il dénatura par ailleurs quelques autres. Tu poursuis, page après page, tu soupires jusqu’au bout et il te semble parfois que le sur-optimisme, ce « tout va bien » permanent que nous échangeons quotidiennement avec nos amis en 2020 est devenu le plus grand mensonge de notre époque. Tu retournes encore à Ferrante, à ses promesses non- tenues. Le lien mère- fille ou soeur- soeur qui se démarque maintes fois au premier plan, surprise!, comme une chaîne d’affres. La maternité, abandonnant de temps à autre ses qualités d’épanouissement arcadien afin de mettre vicieusement en danger la carrière, le bien- être et l’autorité intellectuelle féminine. La maternité avortée. Deux mariages dépeints comme des prisons plus ou moins glauques. La pensée progressiste, décriée en cachette ou via un déni ouvert, primitif. La libération sexuelle punie de manière particulièrement atroce, ôtant la voix et dignité à Alfonso, le roi local de la sensibilité esthétique. Les connaissances, la familiarité avec les nouvelles technologies, les librairies remplies de culture; beaucoup les méprisent lorsqu’elles viennent d’une femme savante. Vient finalement l’échec le plus affligeant du contrat partiellement rompu de l’éducation. Il y a Nino évidemment. Et pas seulement. Y a l’ingénieuse Elena Greco. Celle qui fuit. Tu y mettais l’espoir. C’est elle qui devait personnifier l’affranchissement par l’art. Tout changer par sa littérature, son ascension sociale, ses efforts d’autodiscipline surhumaine. Elle qui était censée crier en contrepoids, droit dans le visage de Lila – tu vois, après tout j’ai réussi!! J’ai vaincu tous tes malheurs, tous!, même Tina. Maintenant je viens te sauver. J’ai écrasé nos malheurs à nous et je suis heureuse. Grâce à mon bonheur, tu retrouveras le tien. – Désillusion. Rien de tout ça, l’enfant est perdue. Nous sommes damnés car les racines des ravages sont ancrées trop profondément et l’on retourne à la source, finie la naïveté. Le séisme historique du 23 novembre 1980 qui tua 2735 personnes et en laissa sans abri 300 000 advint simplement et brutalement dans le tome quatre comme une descente allégorique au Tartare, « il pénétra jusque dans nos os »*. Mais attends, attends, il reste quelque chose, tout n’est pas déchu, brisé en trois milliards de morceaux tintinnabulants. Somme toute, la fratrie du Quartier arrive à dépasser l’écart des classes sociales, du moins par moments. Elle conserve une trace d’adoration, du respect mutuel pérenne, malgré trahisons, intrigues et différentes perfidies. L’amitié Cerullo- Greco construite autour de la fascination, d’une introspection on ne pourrait plus profonde, devient la seule échappée. L’amitié sincère, l’amitié dure, âpre, voire destructrice, toujours grise et non pas noire ou blanche. Un joyau dans le désert. Ne tenant souvent qu’à un fil rachitique, semi- présent, dont on sait qu’il ne se brisera jamais. Dans la dernière phrase de la dernière partie, Elena déclare: « Contrairement aux récits, la vraie vie, une fois passée, tend non pas vers la clarté mais vers l’obscurité. Je me suis dit: Maintenant que Lila s’est montrée aussi nettement, il faut que je me résigne à ne plus la voir ». Provocation insolente ! Réussir à mettre en pratique ce projet semble aussi peu probable que de voir Elon Musk annoncer à la télé qu’à partir de demain, il ne pensera plus aux étoiles. Tu le sais très bien, l’amitié ne te rendra pas immuablement joyeux. Néanmoins, grâce à elle, tu vas peut- être pouvoir retrouver ton hamster.

  • Les citations viennent de l’édition Folio de « L’enfant perdue » (volume n* 4). Voici les titres des 3 autres parties: « L’amie prodigieuse » (n* 1), « Le nouveau nom » (n* 2), « Celle qui fuit et celle qui reste » (n* 3).

Otto Wagner

Malheureux dans son mariage, Otto dévie du chemin tracé et tombe éperdument amoureux de Louise Stiffel. Il lui envoie des lettres pleines de fougue enivrée dès la première année de leur relation. Malgré d’énormes difficultés familiales et les conventions sociales strictes du XIXème, il se rebelle contre les règles et réussit à divorcer enfin de sa première femme. En 1884, il épouse l’amour de sa vie. A la mort de Louise en 1915, il est désespéré mais la passion n’a pas de limites: il continue à composer ses lettres vibrantes presque tous les jours pendant 3 ans, jusqu’à sa propre mort en 1918, tout juste avant la décomposition de l’empire austro- hongrois. On disait qu’à la fin de son règne, François- Joseph gardait ses rideaux constamment tirés pour ne pas voir le nouveau monde arriver. La fin de Vienne que l’on connaissait. 

La modernité est une forme de bouleversement. Otto Wagner semblait y croire à la fois sur le plan personnel et professionnel. Entre 1869 et le début de la Première Guerre Mondiale, la capitale impériale passe d’environ 900 000 habitants à plus de 2 millions… Un peu plus tôt, on lance à Vienne la construction de Ringstrasse (un grand boulevard circulaire) à la place de la vieille enceinte fortifiée. D’autres villes européennes sont en train de s’industrialiser rapidement et subissent des changements profonds, nécessitant une nouvelle conception de l’urbanisme. Entre 1872 et 1873, l’architecte travaille sur un projet ambitieux de détournement du cours de la rivière Vienne et construit en parallèle une réflexion autour du transport urbain. Très tôt pour son temps, il propose de lier les quartiers éloignés au centre- ville. Sa pensée ouvrira la voie à la multiplication des réseaux de Métro et de trains de banlieue. En 1911, on publie son ouvrage « La Grande Ville ». 

En apparence classique, à la fois trop novateur dans sa façon de penser. Témoin de son époque. Moderniste. Théoricien et auteur d’ouvrages sur le profond renouvellement architectural qu’il préconise. Dans l’espoir d’obtenir la bénédiction de l’état, Wagner ressemble à Sisyphe: il roule constamment sa pierre, soumet avec obstination ses idées aux différents concours, sans pour autant recevoir de commandes officielles. Opposé à l’historicisme pur, partisan plutôt de l’évolution que de la révolution. Visionnaire, adhérent aux aspirations de l’avant- garde, incompris par ses contemporains. Disciple de l’aluminium. Pionnier. Dans une caricature parue dans « Die Zeit », l’architecte Fischer von Erlach dit au sujet du projet de Wagner pour le musée municipal Kaiser- Franz Josef: « Croyez- moi, mon cher Wagner, j’ai construit l’église Saint- Charles et ainsi gâché l’image de la Vienne de mon temps, tout comme vous aujourd’hui. Dans cent ans, les gens l’adoreront. » 

Une lumière ambre tamisée découvre petit à petit les perles noires de l’expo. Les immeubles de rapport parfois très sobres, autrement soucieux d’esthétique, repartis ici et là dans ma chère Vienne. Le revêtement (dit « la peau du bâtiment ») devient chez Wagner aussi important que sa structure principale et constitue l’écho du contexte socio- artistique en perpétuel mouvement. Majolikahaus, mon préféré en est un parfait exemple.

Pour Wagner, le beau existe à condition qu’il soit fonctionnel. Il va jusqu’à créer des projets de couverts, de pots à feu. Les détails de ses propres intérieurs sont fortement inspirés par la nature et se caractérisent parfois par une forme d’abstraction graphique. Dans une ambiance feutrée intimiste, d’autres chefs d’oeuvre surgissent: le bureau des dépêches du journal « Die Zeit », l’église Saint- Léopold Am Steinhof dans un complexe psychiatrique considéré comme l’un des plus modernes de son temps. Die Postsparkasse, l’oeuvre totale: Otto a travaillé à la fois sur son architecture, ses environs et son décor. Un panorama ultra- dynamique de cet immeuble de bureaux tombe par drone en plongée brusque, en s’accrochant 3 secondes à la cathédrale Saint- Etienne. On a envie de regarder cette mini- vidéo mille fois, les petits bancs cachés dans l’obscurité s’y prêtant à merveille.

« A chaque époque son art, à l’art sa liberté » disent les créateurs de la Sécession, la variété autrichienne de l’Art Nouveau née en 1897. Gustav Klimt, Egon Schiele, Koloman Moser, Josef Maria Olbrich et Josef Hoffmann (les deux derniers formés par Wagner) rompent avec la domination de la Künstlerhaus et de l’Académie des Beaux- Arts. Wagner les rejoint en 1899 mais exerce une forte influence dès le début du mouvement. Cette force se transformera progressivement en une renommée internationale.

L’exposition « Otto Wagner, Maître de l’Art Nouveau viennois » était présentée dans le cadre de la Saison Viennoise à la Cité de l’Architecture & du Patrimoine à Paris. Cette première grande retrospective de l’artiste en France, préparée en coproduction avec le Wien Museum était particulièrement riche en dessins. Initialement prévue jusqu’au 16 mars,  elle a précocement fermé dans le cadre de la lutte contre le coronavirus. Pour le bien commun, toutes les sorties non- essentielles sont actuellement interdites. Pensez aux autres, restez chez vous.


Nieszczęśliwy w małżeństwie Otto zbacza z wyznaczonej drogi i nieprzytomnie zakochuje się w Louise Stiffel. Wysyła jej odurzone upojnym żarem listy już w pierwszym roku związku.  Pomimo olbrzymich trudności rodzinnych i surowych konwenansów XIXgo wieku, buntuje się przeciwko regułom. W końcu udaje mu się rozwieść z pierwszą żoną, a w 1884 poślubić miłość swojego życia. Gdy Louise umiera w 1915, jest załamany ale uczucie nie ma granic: nadal, praktycznie codziennie przez 3 lata pisze przepełnione namiętnością listy aż do swojej własnej śmierci w 1918, na chwilę przed rozpadem imperium austro- węgierskiego. Mówiono, że pod koniec panowania, cesarz Franz- Joseph nie odsłaniał okien, żeby nie widzieć nadchodzącego nowego świata. Końca Wiednia, który znaliśmy do tej pory.

Współczesność jest formą wstrząsu. Otto Wagner zdawał się w to wierzyć zarówno na płaszczyźnie prywatnej jak i zawodowej. Pomiędzy rokiem 1869 i początkiem pierwszej wojny światowej, ilość mieszkańców stolicy imperium wzrasta z 900 000 do ponad 2 mln… Trochę wcześniej, Wiedeń rzuca się w wir budowy Ringstrasse (wielkiego, okalającego historyczną dzielnicę bulwaru) na miejscu starego muru obronnego. Inne europejskie miasta przechodzą w tym samym okresie fazę szybkiego uprzemysłowienia, podlegając przy tym głębokim, wymagającym nowej koncepcji urbanizmu przemianom. W latach 1872- 1873, architekt pracuje nad ambitnym projektem odwrócenia biegu rzeki Wiedeń i rozwija równolegle obserwacje wokół transportu miejskiego. Proponuje, bardzo wcześnie jak na swoje czasy połączenie oddalonych przedmieść z centrum miasta. Jego myśl otworzy drogę mnożeniu się sieci metra i podmiejskich kolejek. W 1911, opublikowane zostaje jego dzieło « Wielkie Miasto ».

Na pozór klasyczny, równocześnie zbyt nowatorski w swoim sposobie myślenia. Świadek epoki. Modernista. Teoretyk i autor prac nad zalecaną głęboką odnową architektoniczną. W nadziei na uzyskanie błogosławieństwa państwa, Wagner upodobnił się do Syzyfa:  bez przerwy wtacza swój kamień, uparcie wysyła pomysły na przeróżne konkursy, ale nie dostaje oficjalnych zamówień. Przeciwny czystemu historycyzmowi zwolennik raczej ewolucji, niż rewolucji. Wizjoner, czuły na ambicje awangardy, niezrozumiany przez współczesnych sobie. Wyznawca aluminium. Pionier. W karykaturze zamieszczonej w « Die Zeit », architekt Fischer von Erlach mówi o projekcie Wagnera wykonanym dla miejskiego muzeum Kaiser- Franz Joseph: « Niech mi Pan uwierzy, mój drogi Wagnerze, zbudowałem kościół Świętego Karola i zepsułem w ten sposób wizerunek Wiednia moich czasów, dokładnie tak jak Pan dzisiaj. Za sto lat ludzie będą go uwielbiać. »

Miękkie bursztynowe światło powoli odkrywa czarne perły wystawy. Rozrzucone tu i tam w moim ukochanym Wiedniu budynki mieszkalne: czasem bardzo proste, innym razem zaprojektowane z dbałością o estetykę. Powłoka (zwana « skórą budynku ») staje się u Wagnera równie ważna jak jego główna struktura i stanowi echo ciągle zmieniającego się kontekstu społeczno- artystycznego. Mój ulubiony, Majolikahaus jest tego doskonałym przykładem.

Dla Wagnera piękno istnieje tylko pod warunkiem funkcjonalności. Projektuje on nawet sztućce i pinakle. Detale jego własnych wnętrz są silnie inspirowane naturą, a czasem charakteryzują geometryczną abstrakcją. Kolejne dzieła sztuki wynurzają się stopniowo w przytulnej, intymnej wręcz atmosferze: biuro wysyłki gazety « Die Zeit », kościół p.w. św. Leopolda w uznawanym za jeden z najnowocześniejszych szpitalnych zespołów psychiatrycznych swoich czasów. Austriacka Kasa Pocztowa w Wiedniu, dzieło totalne: Otto pracował zarówno nad jej architekturą, otoczeniem jak i dekoracją. Panorama budynku opada gwałtownie w dronowym locie ptaka, zahaczając przez 3 sekundy o katedrę Świętego Szczepana. Ma się ochotę oglądać to mini- wideo tysiąc razy, tym bardziej, że malutkie, ukryte w ciemności ławeczki idealnie się do tego nadają.

« Każdej epoce jej własna sztuka, a sztuce wolność » mówią twórcy Secesji, austriackiej odmiany Art Nouveau powstałej w 1897. Gustaw Klimt, Egon Schiele, Koloman Moser, Josef Maria Olbrich i Josef Hoffmann (ci dwaj ostatni byli wcześniej uczniami Wagnera) zrywają z dominacją Künstlerhaus i Akademii Sztuk Pięknych. Wagner dołącza do nich w 1899, ale wywiera mocny wpływ już na początku ruchu. To właśnie ta siła przekształci się stopniowo w jego międzynarodową renomę.

Wystawa « Otto Wagner, Mistrz wiedeńskiego Art Nouveau » prezentowana była w ramach Sezonu Wiedeńskiego w Miasteczku Architektury i Dziedzictwa w Paryżu. Ta pierwsza we Francji, niezwykle bogata w rysunki wielka retrospektywa artysty została przygotowana we współpracy z Wien Museum. Pierwotnie przewidziana do 16 marca, została przedwcześnie zamknięta z powodu walki z koronawirusem. Dla wspólnego dobra, wszystkie wyjścia poza niezbędnymi są obecnie zakazane. Zostańcie w domu.    

 

La Toussaint pas comme les autres/ Wszystkich Świętych inaczej

le 01 novembre 2019

  • Je ne peux pas te parler ce soir! Nous nous préparons pour aller au cimetière demain avec grand- mère, me dit ma maman polonaise quand j’essaie de l’appeler de Paris.
  • Mais oui, je sais mais tu me manques, c’était juste pour quelques minutes, pour te dire que…
  • On s’appelle tous les jours de toute façon! Mais là, je ne peux pas, tu comprends? Je dois préparer grand- mère, sortir ses vêtements chauds. Bisous, à plus.

Ok, je coupe la conversation, un peu frustrée. Mais je comprends très bien. C’est juste la Toussaint qui approche à grands pas… Et je vous rassure, ma grand- mère va très très bien. Elle va juste rendre une visite à la tombe de sa mère à elle, mon arrière- grand- mère. 

Si quelqu’un voudrait se faire une première idée de ce que « la Toussaint » ou plutôt « Les fêtes de la Toussaint » veulent dire en Pologne (car oui, elles durent en général 3 jours), qu’il jette un coup d’oeil sur quelques images de nuit ci- dessus. Ce sont ZNICZE, des bougies spéciales que l’on apporte aux cimetières. Les familles, les amis, les voisins, les cousins plus ou moins proches, les actrices célèbres, le ministre de l’environnement, la femme de ménage du rez-de-chaussée, le cheminot qui habitait en face et le frère du second mariage de l’un des parents du cheminot. Chaque mort aura son ZNICZ, même ceux qu’on a jamais rencontrés personnellement. En l’occurrence, sur l’une des photos vous pouvez voir une masse de ZNICZE que les gens inconnus ont allumé aujourd’hui devant la statue du soldat inconnu… au cimetière local de Sosnowiec, ma ville natale.

Pour se faire une deuxième idée du poids et de l’importance symbolique de la Toussaint, regardez « Volver » de Pedro Almodovar ou ses autres films. Vous pensiez que tout ça, Irène et Augustina, le vent de la mort, toutes ces histoires de fantômes qui reviennent et qui parlent, c’était complètement exagéré, 100% inventé dans la tête créative de Pedro ou bien propre à la culture espagnole? Rien de plus faux et c’est entres autres pour ça que ce réalisateur a toujours eu autant de succès auprès du public polonais. Nous l’aimons parce que ses films reflètent notre mentalité.

Lisez « Les Aïeux, ou la Fête des Morts » (« Dziady, une fête slave et balte en souvenir des aïeux et dont les origines remontent jusqu’au paganisme ») d’Adam Mickiewicz, le poème légendaire et l’une de nos lectures obligatoires à l’école, avec sa fameuse citation:

« LE CHOEUR.

Partout l’obscurité, partout le silence ! que va-t-il arriver? que va-t-il- arriver?

LE GUŚLARZ. (l’un des personnages)

Fermez les portes de la chapelle et tenez- vous autour du cercueil : point de lampe, point de cierge. Tendez sur les fenêtres les draps mortuaires : que la pâle clarté de la lune ne puisse pénétrer jusqu’ici ! Seulement, vite, hardiment.

LE VIEILLARD.

Ce que tu as ordonné est fait. 

LE CHOEUR.

Partout l’obscurité, partout le silence ! Que va-t-il arriver ? que va-t-il arriver ?

LE GUSLARZ.

Âmes du purgatoire ! Dans quelque partie du monde que vous soyez : et vous qui brûlez dans la poix; et vous qui gelez au fond de la rivière; et vous qui, par un châtiment plus sévère, emprisonnés dans le coeur du bois, geignez et pleurez douloureusement, lorsque, dans le poêle, vous êtes mordues par la flamme, accourez toutes à l’assemblée. Que l’assemblée se réunisse ici ! Nous allons célébrer les Dziady (« Les Aïeux »). Entrez dans l’enceinte sacrée. Voici des aumônes, voici des oraisons et de la nourriture et de la boisson. 

LE CHOEUR.

Partout l’obscurité, partout le silence ! Que va-t-il arriver ? que va-t-il arriver ?(…) » .

Nous sommes « Le Pays des Morts », le pays de l’histoire. Le pays de « ceux qui étaient » et non pas de ceux qui sont, peut- être encore moins de ceux qui seront. Nulle part en Occident (à part certaines régions d’Espagne justement), je n’ai vu ni vécu un tel culte des gens du passé, nulle part autant de statues belles ou bien ridicules kitsch-larmoyantes, d’hommages romantiques, de souvenirs adoucis, d’offrandes candides, de biographies idéalisées, d’anniversaires commémoratifs, de longs discours absurdes, de médailles attribuées à titre posthume. D’héros glorifiés et de légendes flatteuses, vrais ou crées de A à Z à travers les récits racontés aux Vivants. Un Autrichien qui décollera ce soir de Vienne pour arriver à Gdańsk quelques heures plus tard devra sans doute se poser plusieurs fois la même question: « mais qu’est-ce qu’ils font, ces Polonais, ils enflamment leur propre pays? Pourquoi un ciel si pourpre- orange, incendié au dessus de cette terre? » Nul besoin de se triturer les méninges: c’est la Toussaint. ZNICZE sont partout, ils brûlent par millions. Et si jamais il pleut, le lendemain on revient au cimetière pour vérifier et rallumer le feu. Pour que chaque bougie flambe à l’infini pour chaque âme partie au paradis bleu de Dieu.  

Certaines de mes tantes ne sont pas religieuses. Une est agnostique, une ouvertement athée. Mais elles parlent aux morts. -Tu sais, parfois je ne sais pas quelle décision prendre et je vais Lui demander.- m’a-telle dit un jour. -Tu vas Lui demander, à Lui? -Oui, je vais au cimetière, j’y vais chaque semaine d’ailleurs, je m’assois sur un petit banc en bois devant Sa tombe et je Lui parle de tout, je Lui pose toutes les questions possibles. Il me répond. La dernière fois, c’était pour savoir quels meubles choisir pour le salon. Et maintenant je sais. -C’est Lui qui t’a dit lesquels choisir? -Mais oui, Il m’a donné des conseils! -Tu y crois? Tu m’as dit que tu n’étais pas croyante. Jamais, jamais. -Mais oui, je ne suis pas croyante! Jamais je ne l’étais. Je vais jamais à l’église, tu sais. Mais j’y crois. C’est Lui.- en parlant de son mari.

Avant, ma Toussaint c’était avant tout:

  • les préparations: le lavage des tombes quelques jours auparavant; de vieux rosiers séchés qui piquaient horriblement les mains, des branches sales de cyprès de l’année précédente, des seaux lourds, remplis jusqu’au bord d’eau tiède et qu’il fallait porter loin loin de la fontaine, des bris de verre éparpillés partout. Un froid de canard. Les femmes en jupes mi- longues à genoux, en train de brosser le marbre, exactement comme dans « Volver ». Des femmes seules pour la plupart.
  • les allumettes. Les doigts de Petite Fille glacés par les premières gelées de novembre, brûlés par les allumettes qui ne voulaient pas toujours allumer ZNICZE. On tremblait de froid en manteaux fins noirs et chaussures à talons, qu’est- ce qu’on ne ferait pas pour rester élégantes? On devait constamment enlever les gants à cause des allumettes. Je me demande maintenant si cette élégance était pour les Morts ou pour les Vivants mais c’était probablement pour les premiers. Il neigeait parfois.
  • l’odeur de fumée de ZNICZE et des chrysanthèmes posés par milliers sur les sépulcres: l’odeur omniprésente, inoubliable, ancrée profondément. Quand je la sens maintenant quelque part à l’étranger et sans forcément voir les fleurs, il y a un message neurologique puissant qui s’active en 2 secondes dans ma tête: « cimetière, cimetière! » C’est sans doute pour cette raison que l’on n’offre jamais de chrysanthèmes aux autres, ils sont strictement réservés à la Toussaint.        
  • la famille. Les escapades familiales à Katowice sur les tombes des frères et soeur de mon grand- père.  Une affaire de famille. Ces jours là, j’essayais d’apprendre tous les noms, toutes les dates de naissance et ai commencé à me passionner pour les arbres généalogiques. Nous attendions d’autres oncles et cousines (Vivants) autour des tombes, puis allions déjeuner chez eux. Tous ensemble. De longs débats autour de la table, je pianotais distraitement sur un vieux instrument dans l’une des chambres. Le retour. Mon grand- père stressé, avec ses bouts d’oreilles roses de froid. Il slalomait parmi des centaines de voitures remplies jusqu’à la dernière place afin de nous ramener saines et sauves à la maison. Un grand paradoxe polonais: la Toussaint est en général une journée record en ce qui concerne les accidents de voiture. On meurt en parcourant des centaines et centaines de km pour rendre visite aux Morts… Chaque année, la police organise une action de prévention qui pendant longtemps s’appelait…, vous devinez comment?? ZNICZ… Hier, mon autre tante appelle maman à 7h30 du matin: -tu sais, tu sais, je dors pas depuis 3 heures -qu’est- ce qui se passe, tu te sens bien? -il y a du brouillard, il y a beaucoup de brouillard! Regarde par la fenêtre! Zosia est en voiture avec toute la famille, t’imagines? Ils viennent sur la tombe de papa, je les attends. Tu peux me vérifier sur ton appli magique si c’est comme ça pendant tout le trajet? Suis en panique… 

Aujourd’hui au Père Lachaise la beauté splendide des pierres tombales, le sentiment du néant obscure, du vide frappant contrastent avec des couleurs fluo de fleurs. Le feuillage d’automne éblouissant rythme le pourpre- violet des bruyères. Quelqu’un cherche Frédéric Chopin sur la carte d’entrée, en une demi- seconde je reconnais la langue et l’entends désormais dans tous les coins. Après quelques erreurs, je localise sa tombe: elle se démarque de loin par une petite foule regroupée autour, sous les gouttelettes de pluie. Tout le monde discute, certains prient pour le génie distant qu’ils n’ont jamais eu l’occasion de connaître. D’autres commentent un document « imperméable » avec une liste de 71 autres tombeaux polonais accroché à côté, ils vont les chercher. La cohue habituelle dans le silence éternel.

PS. Toutes les photos de Pologne prises par @ARybka, les autres par moi au Père Lachaise.

——————————————————————

1 listopada 2019

  •  Dzisiaj wieczorem nie mogę z Tobą gadać! Przygotowujemy się z babcią do jutrzejszego pójścia na cmentarz, mówi mi moja polska mama gdy próbuję do niej zadzwonić z Paryża.
  • No, tak, wiem, ale tęsknię za Tobą. To tak tylko na chwilę, żeby Ci powiedzieć, że…
  • Tak, czy siak dzwonimy do siebie codziennie! Tylko, że w tej chwili nie mogę, rozumiesz? Muszę przygotować babcię, wyciągnąć ciepłe ubrania. Buziaki, porozmawiamy później.

Dobra, dobra. Trochę sfrustrowana przerywam rozmowę. Ale doskonale rozumiem. To tylko zbliżający się wielkimi krokami dzień Wszystkich Świętych… I chciałabym Was uspokoić: babcia ma się bardzo dobrze. Zamierza jedynie odwiedzić grób swojej mamy, czyli mojej prababci.

Jeśli ktoś chciałby chociaż połowicznie zrozumieć co dzień Wszystkich Świętych, a właściwie « Święta Wszystkich Świętych » oznaczają w Polsce (bowiem tak, trwają one zwykle 3 dni), niechaj rzuci okiem na nocne zdjęcia powyżej. Oto ZNICZE, specjalne świece, które przynosimy na cmentarze. Rodziny, przyjaciele, sąsiedzi, bliżsi i dalsi kuzyni, słynne aktorki, minister środowiska, sprzątaczka z parteru, kolejarz, który mieszkał naprzeciwko i brat z drugiego małżeństwa któregoś z rodziców kolejarza. Każdy zmarły będzie miał swój znicz, nawet ci, których nigdy osobiście nie spotkaliśmy. Na jednym ze zdjęć właśnie możecie zobaczyć masę zniczy, które nieznani ludzie zapalili dzisiaj pod pomnikiem nieznanego żołnierza… na miejskim cmentarzu w Sosnowcu. Tu się urodziłam.

Żeby trochę głębiej pojąć wagę i symboliczne znaczenie Wszystkich Świętych, obejrzyjcie « Volver » Pedro Almodóvara, jego inne filmy. Myśleliście, że to wszystko, Irène i Augustina, wiatr śmierci, wszystkie te historie o duchach, które powracają i do nas mówią, były całkowicie przesadzone, w 100% wymyślone w kreatywnej głowie Pedro albo po prostu właściwe dla hiszpańskiej kultury? Nic bardziej mylnego: to między innymi dlatego reżyser ten cieszy się takim powodzeniem wśród polskich widzów. Kochamy Almodóvara bo jego filmy odzwierciedlają naszą mentalność.

Przeczytajcie « Dziady » Adama Mickiewicza (tytuł w nawiązaniu do święta zmarłych, święta słowiańsko- bałtyckiego ku pamięci przodków, a którego korzenie sięgają czasów pogańskich), legendarny cykl dramatów romantycznych, jedną z naszych obowiązkowych lektur szkolnych i jej słynny fragment:

« CHÓR*

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,

Co to będzie, co to będzie?

GUŚLARZ

Zamknijcie drzwi od kaplicy

I stańcie dokoła truny;

Żadnej lampy, żadnej świecy,

W oknach zawieście całuny.

Niech księżyca jasność blada

Szczelinami tu nie wpada.

Tylko żwawo, tylko śmiało. 

STARZEC

Jak kazałeś, tak się stało.

CHÓR

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,

Co to będzie, co to będzie?

GUŚLARZ

Czyscowe duszeczki!

W jakiejkolwiek świata stronie:

Czyli która w smole płonie,

Czyli marznie na dnie rzeczki,

Czyli dla dotkliwszej kary

W surowym wszczepiona drewnie,

Gdy ją w piecu gryzą żary,

I piszczy, i płacze rzewnie;

Każda spieszcie do gromady!

Gromada niech się tu zbierze!

Oto obchodzimy Dziady!

Zstępujcie w święty przybytek;

Jest jałmużna, są pacierze,

I jedzenie, i napitek.

CHÓR

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,

Co to będzie, co to będzie? (…)»

Jesteśmy « Krajem Umarłych », krajem historii. Krajem « tych, którzy byli », a nie tych, którzy są, być może w jeszcze mniejszym stopniu tych, którzy będą. Nigdzie na Zachodzie (oprócz niektórych regionów Hiszpanii właśnie) nie widziałam, ani nie przeżyłam takiego kultu ludzi przeszłości, nigdzie tak wielu pięknych lub kiczowato- rzewnych pomników, romantycznych hołdów, wygładzonych wspomnień, prostodusznych darów, wyidealizowanych biografii, rocznic upamiętniających, długich, absurdalnych przemówień, pośmiertnie przyznanych medali. Sławionych bohaterów i pochlebnych legend, prawdziwych lub stworzonych od A do Z przez opowieści powtarzane Żywym. Austriak, który odleci dziś wieczorem z Wiednia by po kilku godzinach wylądować w Gdańsku z pewnością kilkakrotnie zada sobie to samo pytanie: « co, do jasnej Anielki ci Polacy wyrabiają? Podpalają swój własny kraj? Skąd nad tą ziemią takie purpurowo- pomarańczowe, pożarne niebo? » Nie ma nad czym się głowić: to Wszystkich Świętych. ZNICZE są wszędzie, palą się milionami. A gdyby nawet spadł deszcz, na drugi dzień wrócimy na cmentarz, żeby sprawdzić i zapalić ogień na nowo. Tak, żeby każda świeca płonęła w nieskończoność dla każdej duszy odeszłej do niebieskiego raju Boga.

Niektóre z moich ciotek są niewierzące. Jedna jest agnostyczką, inna otwartą ateistką. Ale rozmawiają ze zmarłymi. -Wiesz, czasami nie wiem, jaką podjąć decyzję i idę Go zapytać.- powiedziała mi któregoś dnia. -Idziesz Go zapytać? Jego? – Tak, jadę na cmentarz, zresztą jeżdżę tam co tydzień, siadam na małej drewnianej ławeczce przed grobem i mówię Mu o wszystkim, zadaję wszystkie możliwe pytania. Odpowiada mi. Ostatnio chciałam się dowiedzieć, jakie meble wybrać do salonu. I teraz już wiem. -To On Ci powiedział, jakie wybrać? -No, tak, doradził mi! -Wierzysz w to? Mówiłaś, że nie jesteś wierząca. Nigdy, przenigdy. -No, pewnie, że nie jestem wierząca! Nigdy nie byłam. Wiesz, że nigdy nie chodzę do kościoła. Ale w to wierzę. To On.- dodała, mając na myśli swojego męża.

Kiedyś, moje Wszystkich Świętych to było przede wszystkim:

  • przygotowania: mycie grobów na kilka dni przed; stare, wyschnięte krzewy różane, które przeokropnie koliły ręce, brudne gałęzie cyprysów z zeszłego roku, ciężkie, wypełnione po brzegi letnią wodą wiadra, które trzeba było nosić daleko, daleko od fontanny, rozbryźnięte wszędzie kawałki szkła. Przeraźliwe zimno. Kobiety w półdługich spódnicach szorujące marmury na kolanach, dokładnie jak w « Volverze ». Kobiety w większości samotne.
  • zapałki. Zmrożone pierwszymi listopadowymi przymrozkami palce Małej Dziewczynki, przypalone zapałkami, które nie zawsze chciały zapalić ZNICZE. Trzęsłyśmy się z zimna w cienkich, czarnych płaszczach i butach na obcasach, czego nie robi się dla elegancji? Z powodu zapałek musiałyśmy bez przerwy zdejmować rękawiczki. Zastanawiam się teraz nad tą elegancją: była dla Umarłych, czy Żywych? Chyba dla tych pierwszych. Czasem padał śnieg.
  • zapach ZNICZOWEGO dymu i chryzantemy kładzione tysiącami na mogiłach: wszechobecny, niezapomniany, głęboko wgryziony zapach. Kiedy dzisiaj czuję go gdzieś za granicą, niekoniecznie przy okazji widząc kwiaty, od razu, w ciągu 2 sekund włącza mi się w głowie potężny neurologiczny alarm: « cmentarz, cmentarz! » Niewątpliwie dlatego nigdy nie dajemy chryzantem w prezencie, są ściśle zarezerwowane na dzień Wszystkich Świętych.
  • rodzina. Rodzinne eskapady do Katowic, na groby braci i jedynej siostry mojego dziadka. Rodzinna sprawa. Wtedy zaczęłam się uczyć na pamięć wszystkich imion, wszystkich dat urodzenia, pasjonować się drzewami genealogicznymi. Czekaliśmy wokół grobów na przyjazd innych (Żywych) wujków i kuzynek, później obiad u nich. Wszyscy razem. Długie debaty przy stole; z roztargnieniem bębniłam sobie na starym instrumencie w jednym z pokoi. Powrót. Zestresowany dziadek z różowymi od zimna końcówkami uszu. Chcąc dowieźć nas całe i zdrowe do domu, slalomował pomiędzy setkami wypełnionych do ostatniego miejsca samochodów. Wielkim polskim paradoksem jest to, że Wszystkich Świętych jest z reguły dniem o rekordowej liczbie wypadków samochodowych. Umieramy, przejeżdżając setki kilometrów, żeby złożyć wizytę Umarłym… Każdego roku, policja organizuje akcję prewencyjną, która długo nazywała się… no, zgadniecie jak?? ZNICZ… Wczoraj jeszcze inna ciocia zadzwoniła do mamy o 7.30 rano: – słuchaj, słuchaj, od 3 godzin nie śpię. -co się dzieje, dobrze się czujesz? -jest mgła, duża mgła! Spójrz przez okno! Zosia jest w samochodzie z całą rodziną, wyobrażasz sobie? Przyjeżdżają na grób ojca, czekam na nich. Możesz mi sprawdzić w tej Twojej magicznej aplikacji, czy tak będzie przez całą drogę? Cała jestem spanikowana…               

Dzisiaj na paryskim Père Lachaise jaśniejące piękno kamieni nagrobnych, poczucie mrocznej nicości, uderzającej pustki kontrastują z fluo- kolorami kwiatów. Cudowne jesienne listowie rytmizuje fioleto- purpurę wrzosów. Ktoś szuka Fryderyka Chopina na mapie przy wejściu, w ciągu pół sekundy rozpoznaję język i słyszę go teraz na każdym rogu. Po kilku błędach znajduję nagrobek: rzuca się w oczy z daleka małą, stłoczoną pod kropelkami deszczu grupą. Wszyscy dyskutują, niektórzy modlą się za odległego geniusza, którego nigdy nie było im dane poznać. Inni komentują zawieszone z boku « nieprzemakalne » dokumenty z listą 71 innych polskich grobów, idą szukać. Typowy zamęt pośród wiecznej ciszy.

Wszystkie zdjęcia z Polski zrobione przez @ARybka, reszta przeze mnie na Père Lachaise.

* « Dziady, część II i IV », Adam Mickiewicz, Książka i Wiedza, Koliber, 1971.